Moje wizyty u stomatologów kończą się zazwyczaj traumą. Dla lekarzy. Jestem grzecznym pacjentem. Siedzę cicho z rozdziawioną paszczą. Za to oni nade mną przeklinają, łamią narzędzia, psują wiertła i łapią się za głowę, że ludzka tkanka może być tak twarda lub tak upierdliwie zagięta. Mój rekord to trzy zniszczone narzędzia w czasie jednej wizyty - niestety nie umiem powiedzieć jak się nazywały.
Dziś wróciłam od dentysty.
Nic nie popsułam.
Mam jakiś niedosyt.
Gdzie te czasy, że z drugiego końca kliniki wołano do mnie chirurga, żeby przyszedł zobaczyć, bo jak mu będą opowiadać, to nie uwierzy...
OdpowiedzUsuńTo znaczy, że już miękka jesteś? ;)
Nie chcę tak o sobie nawet myśleć!
UsuńMiękniesz Lisie :) Zupełnie jak ja. Również demolowałem wiertła i inne dentystyczne utensylia, ale z latami mi przeszło...
OdpowiedzUsuńMoże lepsze narzędzia robią...
UsuńDzielny pacjent. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńMoze jeszcze wrócą! (te czasy)
OdpowiedzUsuńNie trac nadziei!
W miarę możliwości wolałabym, żeby nie trzeba było sprawdzać...
UsuńTrzeba było chociaż ugryźć lekarza na zakończenie. Z wyzsEj konieczności. ;-)
OdpowiedzUsuńTeraz śmiechłam.
Usuńmożliwe że nowe narzędzia są trwalsze... że tak Cię zmartwię :P
OdpowiedzUsuńE... jeszcze tydzień temu psułam...
Usuń:) noooo... stomatolog jest też jednym z lekarzy z którym nie dyskutuję
OdpowiedzUsuńCiężko się dyskutuje jak masz paszczę rozdziawioną.
UsuńByć może lekarze przeszli kurs "Praca z twardym klientem" i teraz sobie lepiej radzą. Z dotacji unijnych, jak przypuszczam. ;-)
OdpowiedzUsuńDobre!
Usuń