Kocham, szanuję i doceniam mojego Wiewióra. Także wtedy, gdy mi oddaje ranne, czy chore zwierzę, żeby nie patrzeć na krew.
Moja miłość jest twarda, może się upaćkać we krwi po łokcie przytrzymując brzegi rany do zaszycia, czy usuwając tkankę martwiczą. Moja miłość nie boi się wycieków ropni, ani nie zamyka oczu na widok kości przebijającej skórę. Moja miłość składa, uciska i dezynfekuje.
Jego miłość ma czyste ręce.
Nie dotyka krwi.
Jego miłość karmi i głaszcze.
Pojęcia nie mam, jaki sens społeczeństwo widziało w tym, żeby to jego właśnie posłać do wojska i uczyć jak za pomocą karabinu pozbawić życia drugą istotę. Co z tego, że umie celować, jak miłość do świata nie pozwoliłaby mu nacisnąć na spust? On ma ręce do delikatnej miłości. Ja za to nie umiem celować.
A zwierz po zabiegu ma się lepiej.
Śpi sobie spokojnie.