Spojrzał na mnie tylko raz i już wiedziałam, że jest mój. A właściwie, że ja jestem jego. Miał wtedy 6 tygodni i mieścił mi się w dłoni. Nie planowałam wtedy zakupu nowej świnki. Ogólnie nie planowałam żadnego zakupu. Raczej adopcję. Ale on stał w świńskim akwarium w sklepie zoologicznym i patrzył dokładnie na mnie. Chciał mnie. W ciągu 10 minut już leciałam z nim do domu.
Był najmniejszy w stadzie, a mimo to był samcem alfa. Miał charakter, jakby był co najmniej niedźwiedziem. Nazywaliśmy go pomiotem szatana, małym Lucyferkiem.
Dziś rano od nas odszedł. Po sześciu latach zarządzania świniami i ludzkimi podajnikami na jedzenie.
Nie umiem sobie znaleźć miejsca...
Przykro...
OdpowiedzUsuń