26 lipca 2017

Spóźniony bunt

Wychowałam się w środowisku ceniącym przeciętną normalność - uczyli mnie, że dobrze mieć partnera płci przeciwnej i robić z nim dzieci, dobrze jest mieć samochód na raty, pić piwo w sobotę, przed Wielkanocą umyć okna, śpiewać disco polo na weselu. Dobrze mieć włosy na głowie, a kolczyki tylko w uszach (wyłącznie kobiety). Dobrze nie mieć chorób psychicznych. Najwyżej grypę, albo zawał. Kompas moralny to własne odbicie w oczach sąsiada, a sumienie w depozycie na plebani.

Tymczasem ludzie, których dziś cenię najbardziej, mają problemy.  Ze sobą. Czasem z alkoholem, albo innymi substancjami. Nie zawsze są monogamistami, partnerów dobierają niekoniecznie w celach rozrodczych. Niezgoda na niesprawiedliwość świata rani ich do krwi, ale w dupach mają, co widzi sąsiad. Ozdabiają swoje ciała, pokoje i światy. W kwiaty, kolczyki, czaszki, skóry, piórka. Kompas moralny noszą pod żebrami - każdy jest inny, a wszystkie łączy priorytet - być wolnym i nie krzywdzić. 

Mój spóźniony o 20 lat bunt młodzieńczy zastanawia się, czy ta druga grupa ma szansę przeżyć...

16 komentarzy:

  1. To nie bunt młodzieńczy Lisie - to posiadanie elementarnego poczucia sprawiedliwości, co bywa bolesne. Wiem, bo również posiadam. Przeżyjemy

    OdpowiedzUsuń
  2. Lepiej późno niż wcale.....

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz częściej myślę, że taka grupa ma szanse przeżyć. Ale w pojedynkę jest ciężko...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem ... niemal podręcznikowym przykładem grupy drugiej... i żyję. I pojęcia nie mam jak.

      Usuń
  4. Ależ oczywiście, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. U mnie w domu wolność zawsze była ważna i zawsze mieliśmy w dupie, co myślą sąsiedzi. Tak mam do dziś. Żyć po swojemu i nie krzywdzić innych to wbrew pozorom bardzo proste. Wystarczy tylko sobie w głowie wszystko odpowiednio poukładać. No i mieć w dupie sąsiadów. :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. Wchodząc w dorosłość miałam pewne założenia. Dziś już nie. Żadnych. Po prostu obserwuję co jest i za diabła nie umiem z tego wyciągnąć wniosków, bo nic się nie klei. Miłość jest niejedonznaczna. Uczciwość warunkowa. Szczęście subiektywne, a wolność... tu nawet nie śmiem szukać przymiotników.

      Usuń
  6. :) moi rodzice uczą się krok po kroku, jak być wolnym, chyba im się spodobało moje podejście do świata... uściski pięknoto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, co moim rodzicom wyszło znacznie lepiej, niż by chcieli, to zaszczepienie we mnie wolności. Wychowali mnie bezwyznaniowo, ale opowiadali mi o religiach. Powiedzieli, że jak będę duża, to sobie wybiorę, czy jakąś chcę. A mi się ta postawa rozlała na całe życie. Odściskuję

      Usuń
  7. no proszę, wychowałem się w podobnym środowisku, wszelkie odstępstwa od "wzorca" były dziwactwem... niestety mam sporo takich dziwactw, więc wpasować się nie potrafiłem, trafiłem do stolicy, a tu masa takich "dziwaków" jak ja, przez co czuję się wolnym człowiekiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Mieszkam w stolicy i duchota klimacików właśnie tu mnie dopada! Jej symbolem są gacie. Mieszkam w blokowisku. Przechodzę między blokami, a tam skwerki, stare drzewa, ładnie i ... co krok to 4 słupki, sznruki na pranie i gacie. Rzędy suszących się gacioworów powiewających jak sztandary kołtuństwa. Na środku stolicy. Przechodzę w niedzielę między szpalerem bielizny, okna otwarte, z każdego czuć kotlety, słychać walenie tłuczka i anioł pański z telewizora. Szanując prawo każdego do wyboru stylu życia (z gaciami i kotletami), przechodzę przez dzielnicę jak ufoludek.

      Usuń
    2. Ha. Nawet, gdybym totalnie stracił poczucie czasu i nie wiedział, jaki jest dzień tygodnia, południowe walenie tłuczków o schaby obwieściłoby mi niedzielę.

      Usuń
    3. Żeby tylko południowe. Niektórzy od 7 rano walą...

      Usuń