Kiedy tęsknię za dziadkiem, czytam Grzesiuka. Obaj mówili tym samym językiem, posługiwali się tym samym systemem wartości, doświadczyli niewyobrażalnych okropieństw wojny, a mimo to zachowali optymizm i do końca dni swoich kozaczyli. Po warszawsku. Honornie. Mój dziadek i Grzesiuk. Jeden z Woli, drugi z Czerniakowa. Jeden od Wawelberga, drugi od Lilpopa. Chyba się nie znali, a mimo to w moich oczach dziś są jak bracia.
Mój dziadek zmarł kilka lat temu, ale kiedy czytam Grzesiuka, to znów z nim rozmawiam. Gdy byłam mała dziadek uczył mnie warszawskiej gadki, a babcia krzyczała, że to nieodpowiednie dla małej dziewczynki. Może i nieodpowiednie, ale dzięki temu wiem, że przed wyjściem do ludzi trzeba wytrzeć porządnie cyferblat, a sentymentalista to taki ktoś, kto płacze nawet jak sra. Dziadek nie uczył się historii literatury, ale co ważne, to ogarniał. Jak całe tamto pokolenie.
Tęsknię za ich Warszawą, choć nie wiem, czy umiałabym w niej przeżyć. Chyba nie jestem aż tak charakterna.